- Ameryka Północna (103)
- Stany Zjednoczone (87)
- Kanada (16)
- Ameryka Środkowa (48)
- Meksyk (48)
- Ameryka Południowa (11)
- Brazylia (11)
- Australia i Oceania (20)
- Azja (447)
- Tajlandia (59)
- Malezja (3)
- Birma (Myanmar) (52)
- Kambodża (250)
- Indonezja (11)
- Singapur (6)
- Izrael (8)
- Zjednoczone Emiraty Arabskie (3)
- Oman (26)
- Sri Lanka (24)
- Turcja (10)
- Afryka (19)
- Europa (439)
- Hiszpania (Katalonia) (7)
- Hiszpania (27)
- Włochy (29)
- Wielka Brytania (4)
- Francja (15)
- Polska (286)
- Niemcy (11)
- Czechy (10)
- Grecja (36)
- Cypr (16)
- Off-topic
- Wszystkie
Odcinek 08
Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem
Odcinek 08
Rozmowa siódma.
Bangkok, 25. listopada
- Rok temu Bangkok wyglądał zupełnie inaczej![1]
- Strach przed wodą nadal trwa. Zobacz te worki z piachem, te zamurowane do różnej wysokości wejścia do sklepów. Do niektórych wchodzi się po drewnianej kładce.
- Do konsulatu Myanmaru, gdzie załatwiamy wizę, też trzeba przeskoczyć murek.
- Przed dużym centrum handlowym stosy worków wyglądają, jakby handlowali ziemią do kwiatów.
- Zagrożenie już minęło a nasz hotel nadal ma wejście zastawione stertą worków z piaskiem.
- Przyroda doświadcza Tajów kataklizmami, a oni znoszą to godnie i natychmiast zabierają się do pracy.
- Ale w głębi kraju, na północy, sytuacja jest o wiele bardziej tragiczna!
- Słyszałem, że cała energia poszła na ratowanie centrum Bangkoku pozwalając zalać ogromne tereny wiejskie. Biedni mają mniejszą siłę głosu.
- Zmieniam temat. Często rozmawiamy o Stanach Zjednoczonych. A jeżdżąc po Europie nie miałeś żadnych przemyśleń na temat swojego życia?
- Moje wyjazdy, na które zarabiałem pracując ponad miarę po kilkanaście godzin dziennie, miały na celu…
- Co cię tak męczyło?
- Sześć godzin zajęć ze studentami Pomorskiej Akademii Medycznej do południa …
- Angielskiego?
- Jako człowiek starej daty (!) potrafiłem wszystko! Zgo-dnie z moim wykształceniem uczyłem chemii, a potem biochemii. A popołudniami dorabiałem ucząc na kursach angielskiego i hiszpańskiego. Też pięć do sześciu godzin dziennie. W wolne dni miałem lekcje w domu.
- Niezła kasa!
- Nie narzekałem. Wobec braku życia osobistego mogłem i chciałem tak pracować. Moi przyjaciele mieli już rodziny, dzieci i prowadzili ustabilizowane życie. Była to taka komunistyczna stabilizacja.
- Na co wydawałeś pieniądze?
- Na dolary. Zarabiałem łącznie około pięćdziesięciu dolarów miesięcznie. Moja pensja podstawowa wahała się od piętnastu do dwudziestu dolarów.
- Na co to wystarczało?
- Za granicą? Kawa w Paryżu kosztowała trzy dolary. Można było poszaleć.
- Co za determinacja, aby zwiedzać świat!
- Żebyś wiedział! Tylko czasami miałem wrażenie, że jest to substytut tak zwanego normalnego życia.
- A czego szukałeś w tym świecie?
- Domyśl się!
- I znalazłeś?
- Jeżeli nie znalazłem niczego bądź nikogo dla siebie, to wiele rzeczy zobaczyłem. Utwierdziły mnie one w tym, jaka jest moja droga, że tego chcę i tak postanowiłem żyć.
- Co takiego zobaczyłeś?
- W latach siedemdziesiątych byłem krótko w Malmö, w Szwecji. Któregoś lata odwiedziłem mojego znajomego Argentyńczyka, który w Szczecinie robił doktorat z architektury.
- Geja?
- Jak tylko jest to możliwe.
- Czego cię nauczył?
- Nie musiał uczyć. Zobaczyłem jak żyje. Poznałem jego partnera. Po raz pierwszy zobaczyłem jak funkcjonuje dom, który tworzy dwóch mężczyzn. Szwecja nie była jeszcze taka do przodu w tym sprawach jak obecnie, ale i tak daleko przed większością Europy. Wszystko u nich było tak jak powinno być. Piękne mieszkanie, wielu przyjaciół, intensywne życie kulturalne i wspólne podróże. Nieosiągalne dla mnie. Ale miałem wzór i ewentualny cel, do którego mogłem dążyć.
- Zapytam prowokacyjnie: udało ci się go osiągnąć?
- Niech to inni oceniają. Ja jestem szczęśliwy. A oni dwaj w tym roku obchodzą czterdziestą rocznicę swojego związku.
- Jak w kinie!
- Nie bądź złośliwy.
- Nie jestem. To z podziwu i trochę z zazdrości.
- Wszystko przed nami.
- Znowu zmienię temat. Skoro nie miałeś zbyt wielu kontaktów męsko-męskich, to może mogłeś rozkoszować się zachodnią kuchnią.
- Masz na myśli Coca-Colę i popcorn?
- Świnia!
- Jak widziałeś na zdjęciach z mojej młodości, byłem chudy jak szczapa. Do trzydziestki uznawałem jedzenie za przykrą konieczność, która odrywa od ciekawszych zajęć. W ogóle mnie to nie interesowało. Ze słodyczami zawsze byłem na bakier.
- Ani cukiereczka?
- Bez przesady. Tylko mieszanka wedlowska. Jeżeli chodzi o inne smaki to nie miałem potrzeby rozróżniania kuchni francuskiej od włoskiej, a włoskiej od meksykańskiej. Poza tym nie bywałem na Zachodzie w restauracjach, bo nie było mnie na nie stać.
- Ta twoja niechęć do jedzenia gdzieś się zapodziała. Co?
- Będziesz mi teraz wypominać, że lubię jeść? Lubię dobre jedzenie! Lubię różne kuchnie. Lubię egzotyczne smaki.
- Którą kuchnię lubisz najbardziej?
- Przed laty uznawałem francuską kuchnię za najbardziej wykwintną i smaczną. Potem krótko fascynowała mnie włoska (ale nie pizza!!), potem meksykańska, a na końcu odkryłem uroki polskiego jedzenia. Od czasu pobytów w Tajlandii najbardziej lubię jedzenie tajskie.
- Co jest w nim takiego specjalnego?
- Z pozoru wygląda jak chińskie, które wszyscy znamy, ale w istocie różni się bardzo.
- Na czym polega ta różnica?
- Zaprzeczając krytykom tej kuchni – Tajlandia to nie tylko trawa cytrynowa i mleczko kokosowe, lecz całe bogactwo egzotycznych smaków. Kuchnia tajska łączy tradycje Myanmaru, Laosu i Kambodży. Naturalnie sporo tu wpływów Chin. Dzięki umiejętnemu łączeniu lokalnych składników, głównie ziół, z innymi produktami, które pochodzą z całego świata (pomidory, chili), Tajowie uzyskują dania o niezwykłym smaku.
- Gdyby nie były takie pikantne!
- Są i mniej pikantne. Dla turystów zawsze mają coś łagodniejszego. Ale musisz uważać, bo to co dla nich jest łagodne, dla ciebie będzie i tak bardzo, bardzo ostre!
- Ty to lubisz na ostro!
- Nie wszystko!
- Zadziwia ilość kuchni ulicznych. I te tłumy jedzące przez cały dzień.
- Można odnieść wrażenie, że Tajowie pracują tylko w krótkich przerwach między posiłkami.
- Ci którzy gotują, pracują na okrągło!
- Dzięki temu, jeżeli poczujesz głód, nie musisz szukać żadnej restauracji. Po prostu zatrzymujesz się i wybierasz to, na co masz ochotę z tego, co proponuje ulica.
- I do tego to jedzenie jest zawsze gorące, zawsze świeże i zawsze wyglądające kusząco.
- Sądząc po minach tych, którzy to jedzą, zawsze pyszne. Teraz pora na kolację. Kilka metrów od naszego hotelu jest restauracja, a raczej miejsce do jedzenia, gdzie głównie jadają lokalni.
- To pewna gwarancja jakości!
- Idziemy!
- Szkoda, że jest tak blisko i nie możemy pojechać tuk-tukiem!
- Wrócimy nim po wieczorno-nocnych wędrówkach po barach i klubach. Te maszyny mają wspaniałą naturalną klimatyzację wiatrową!
- Lubię ten wiatr we włosach.
- Ich właściwa nazwa to samlory. Niektóre z tych trójkołowych taksówek bez taksometru wyglądają jak śliczne zabawki, zadbane i kolorowe. Musimy pamiętać o negocjowaniu opłaty przed jazdą.
[1] Bangkok floods 2011