- Ameryka Północna (103)
- Stany Zjednoczone (87)
- Kanada (16)
- Ameryka Środkowa (48)
- Meksyk (48)
- Ameryka Południowa (11)
- Brazylia (11)
- Australia i Oceania (20)
- Azja (447)
- Tajlandia (59)
- Malezja (3)
- Birma (Myanmar) (52)
- Kambodża (250)
- Indonezja (11)
- Singapur (6)
- Izrael (8)
- Zjednoczone Emiraty Arabskie (3)
- Oman (26)
- Sri Lanka (24)
- Turcja (10)
- Afryka (19)
- Europa (439)
- Hiszpania (Katalonia) (7)
- Hiszpania (27)
- Włochy (29)
- Wielka Brytania (4)
- Francja (15)
- Polska (286)
- Niemcy (11)
- Czechy (10)
- Grecja (36)
- Cypr (16)
- Off-topic
- Wszystkie
Odcinek 41
Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem
Odcinek 41
Rozmowa czterdziesta.
Las Vegas w stanie Newada, 07. marca
- Wiem, że nie chciało ci się tak wcześnie rano wstawać, ale musieliśmy w jeden dzień przejechać z Nowego Meksyku do Newady. Do Las Vegas. Zajęło nam to dziesięć godzin jazdy bez przerwy.
- Zmienialiśmy się przecież za kierownicą. Jazda była monotonna po bezkresach i pustyniach Arizony i Newady.
- Zdążyliśmy jeszcze przed zmierzchem obejrzeć osiągnięcie techniki amerykańskiej z lat trzydziestych XX wieku - tamę i most na rzece Kolorado[1]. Inwestycja imponująca i bardzo fotogeniczna.
- Znowu motel M6, który tu w Las Vegas[2] wygląda, jakby miał coś więcej do zaoferowania…
- Migocący neon i bliskość głównej ulicy przysparzają mu klientów. Cena też inna, to znaczy sporo wyższa.
- Czy coś jeszcze można powiedzieć o Las Vegas, czego wszyscy nie wiedzą?
- Chyba to, że my niestety nie wygraliśmy fortuny, ale na szczęcie nie przegraliśmy też żadnych pieniędzy, bo hazard nas nie wciągnął. Czy nie wciągnęła cię atmosfera ulicy i niewyobrażalny kicz stwarzanej iluzji za ogromne pieniądze?
- Nic dodać, nic ująć.
- A dzisiaj wielkie zaskoczenie gdy po nocnych "szaleństwach" w mieście hazardu i wszelkiego bezeceństwa, rozszalała się burza piaskowa znad pustyni.
- Zdziwił mnie ten spadek temperatury, potężny wiatr i miasto spowite żółtymi tumanami piachu.
- Podobno oznacza to zmianę sezonu. Zbliża się gorąca, pora sucha.
- Siedzimy w hotelu nasłuchując, kiedy urwie się dach. Dodatkowo działa to na mnie depresyjnie.
- Ta depresja nie jest spowodowana przehulaną kasą, ale z powodu zmiany pogody...
- Trochę męcząca była krótka wizyta u twojej dawnej studentki, a teraz lektorki na uniwersytecie w Las Vegas.
- Co cię zmęczyło?
- Jej opowieść o schizofrenicznym ex-mężu, który zatruwa jej życie.
- Tak to jest w nieudanych małżeństwach, gdy dołącza się walka o dorastająca córkę. Ich małżeństwo jeszcze w Polsce nie wróżyło nic dobrego. Wiem sporo na ten temat, ale nie możemy rozmawiać o tragedii tych ludzi, bo ona w żaden sposób nas nie dotyczy.
- Całe szczęście, że jakoś sobie radzi sama, wynajmuje ładny dom, ma bajerancki samochód i cieszy się swoją pracą.
- Chętnie bym z nią współpracował i wysyłał do Las Vegas chętnych na kursy językowe.
- Szczecin to nie jest dobry rynek na takie usługi.
- Nie chciałbym mieszkać na stałe w tym mieście blichtru, kiczu i przesady w złym guście we wszystkich tego przejawach. Poza tym klimat tu jest fatalny. Prawdziwy środek pustyni.
- Nie mam nic więcej do powiedzenia o tym miejscu!
- Porozmawiajmy o nas, skoro pogoda trzyma nas w hotelu.
- Pamiętam, że decyzję o moim „transferze” do Szczecina podjęliśmy na początku marca 2000, w Gorzowie we włoskiej restauracji.
- Był „śledzik” wyjątkowo późny, bo na początku marca. Lało.
- A ty przyjechałeś z Lolą.
- Do tej eleganckiej knajpy, na twoją prośbę, pozwolono nam wejść z małą shi-tzu. Lola jak zawsze grzecznie leżała pod stołem, a my w emocjach planowaliśmy ważne zmiany na naszych życiowych drogach. Dla mnie był to bardzo ważny, radosny dzień.
- Zanim przeniosłem się do Szczecina na stałe w czerwcu, wydaliśmy sporo kasy na rozmowy telefoniczne, które były mi bardzo potrzebne, bo za każdym razem utrwalałem się w słuszności podjętych decyzji.
- Czy jest ktoś, kto nie czułby się szczęśliwy jak ja otrzymując regularnie SMS’y i e-maile, w których powtarzały się te dwa ważne słowa z komentarzem: „I tylko to się liczy!”.
- Pod koniec marca zawiozłeś mnie do Wisełki i pokazałeś zaniedbaną działkę pod domek rekreacyjny.
- Nabyłem ją na dwa miesiące przed poznaniem ciebie, wyłącznie jako lokatę kapitału.
- A my podjęliśmy decyzję o budowie niedrogiego domku.
- Jej konsekwencje trwają … O tym później.
- Pod koniec marca wyjechałeś na konferencję do Dublina, a ja uświadomiłem sobie, że tęsknię i jestem szczęśliwy czekając na twój powrót.
- Pamiętam te róże na powitanie na lotnisku Tegel. I twoje słowa: „Tak bardzo się cieszę, że już jesteś…”
- Robimy się sentymentalni.
- No właśnie, gdy wszystko to, co działo się między nami ubiera się w słowa, brzmi nie tylko sentymentalnie, ale również mało oryginalnie, tak po prostu zwyczajnie.
- A nam się wtedy wydawało, że świat z wrażenia powinien zatrzymać się na chwilę.
- Że jesteśmy tacy wyjątkowi, bo tacy szczęśliwi i radośni.
- Ale całkiem nam się w głowach jednak nie poprzewracało.
- Może niektórzy nas tak postrzegali.
- Nawet, gdyby tak to odczuwali, to chętnie korzystali z zaproszeń, kolacyjek, drinków i innych atrakcji towarzyskich, których nikomu nie skąpiłeś.
- Starałem się utrzymać wokół nas grupę przyjaciół i znajomych, abyśmy nie zamknęli się sami ze swoim szczęściem, bo mogłoby się nam ono szybko przejeść.
- Na tamtym etapie mnie nikt inny nie był potrzebny. Wielokrotnie było miło, gdy jeździliśmy do Warszawy do Janusza i Andrzeja, gdy spotykaliśmy się w Szczecinie z Alkiem, Marcinem, Kingą, Tomkiem zwanym „Wujkiem” i kilkoma innymi parami, ale oni wszyscy stanowili dla mnie zaledwie tło tego, co działo się między nami. Tylko z tobą czułem się dobrze, spokojnie i bezstresowo.
- Źle na ciebie oddziaływali, źle się zachowali, źle cię traktowali, czy też źle na ciebie patrzyli?
- Zaznałem tego wszystkiego po trochę.
- Naiwnie nie zauważałem niczego.
- Bo ja nie widziałem potrzeby, aby robić z tego wielką sprawę. Chciałem sam sobie z tym poradzić.
- Na początku kwietnia wymienialiśmy między sobą gorące maile, a w jednym z nich zapewniłeś mnie: „Kocham cię Jacku i nie zamierzam tego zmieniać”.
- Sam bym siebie nie podejrzewał, że byłem taki … uczuciowy.
- Wstydzisz się tego?
- Miałem tylko dwadzieścia cztery lata.
- Ja byłem jednak trochę starszy.
- I miałeś sporo spraw na głowie: rozkręcony biznes, kłopoty z kilkudziesięcioma nauczycielami, nagonkę Urzędu Skarbowego i ZUS’u. No i mnie na dodatek.
- Dlatego tak bardzo byłeś mi potrzebny, abym nie zwariował. Od moich pracowników nie mogłem oczekiwać wsparcia.
- Ja uważam, że od czasu, gdy pojawiłem się w biurze, zaczęli być bardziej obojętni w stosunku do ciebie. Coraz bardziej traktowali cię wyłącznie jako gwarancję zatrudnienia, czyli kasy.
- Zawsze mści się zatrudnianie przyjaciół, bądź zaprzyjaźnianie się z pracownikami. Ja chciałem dobrze dla nich. Dając pracę Kindze, Alkowi, Marcinowi i Wujkowi wspierałem ich finansowo, aby mogli studiować.
- Nie dopuszczali mnie do swojego grona, bo obawiali się, że będę twoim okiem i uchem.
- A mieli coś do ukrycia?
- Nie będę rzucał żadnych podejrzeń. Nie powtórzę nawet naszego politycznego klasyka: „wiem coś, ale nie powiem co”.
- Było kilka spraw, które nie podobały mi się w zachowaniu moich pracowników i chciałem przeprowadzić z nimi przyjacielską rozmowę, co należy zmienić.
- Nie zdążyłeś?
- Nie chciałem tego robić przed naszą uroczystością, która szykowaliśmy na dziewiętnastego sierpnia 2000.
- Zanim to nastąpiło, opuściłeś mnie na dwa tygodnie i poleciałeś do Ameryki Południowej.
- Rok wcześniej zaplanowałem tę sentymentalną podróż do Chile po tym, jak odnowiłem kontakty z Veroniką - córką moich gospodarzy, u których mieszkałem dawno temu w Santiago.
- Opisałeś to w Obłaskawiając Zachód.
- Ojej, przecież się nie powtarzam. Ten wyjazd był całkowitą porażką, bo niestety z Veroniką i jej rodziną nie znaleźliśmy wspólnego języka. Nie potrafili niczego zaproponować, aby mój pobyt w Santiago miał jakiś sens. Ja ze swej strony uważałem, że powinien ten czas spędzać wspólnie z nimi.
- Więc nudziłeś się?
- Potężnie. I tęskniłem do ciebie. Przeżyłem to jakoś dzięki twoim mailom. Był to okres Wielkanocy, więc postanowiłem polecieć do Buenos Aires, aby spotkać się tam z Gabrielą, moją przyjaciółką poznaną w Nowym Jorku w 1998r.
- Wszędzie masz tych przyjaciół?
- Zazdrościsz, znowu kpisz, czy pytasz serio? Jeżeli serio, to ci powiem, że jedną z moich cech jest umiejętność podtrzymywania raz zadzierzgniętych przyjaźni i znajomości. Staram się nie tracić kontaktów z wartościowymi ludźmi.
- Aby ich potem wykorzystać!
- Głównie seksualnie! I porzucić! Żarty na bok. Z bilansu wynika, że chyba trochę więcej daję niż biorę. Ale niech to inni ocenią.
- Ja też tak to oceniam.
- Rozmowy z Gaby, która jest scenografem filmowym, zawsze są żywiołowe i pełne życiowego optymizmu. To był mój drugi pobyt w Argentynie, więc większość czasu poświęciłem na przebywaniu z przyjaciółmi, a nie na bieganiu po mieście, które już znałem.
- Potem wróciłeś z chłodnego jesiennego Chile do wiosennej Polski i wyjątkowo upalnych dni.
- I prawie prosto z lotniska pojechaliśmy pociągiem do Zakopanego. Żaden mój powrót z zagranicznych wojaży nie był przeze mnie tak oczekiwany i w rezultacie tak wspaniały.
- To był mój pierwszy pobyt w Wysokich Tatrach i bardzo mi się tam spodobało.
- Dostałeś niezłą szkołę chodzenia po górach. W czasie kolejnej wycieczki w Tatry już nie piłeś wody z potoku, bo szarlotce na „Ornaku”, co spowodowało rozstrój twojego żołądka na trzy dni!
- Taki już jestem z natury delikatny!
- To zostawiam bez komentarza.