- Ameryka Północna (103)
- Stany Zjednoczone (87)
- Kanada (16)
- Ameryka Środkowa (48)
- Meksyk (48)
- Ameryka Południowa (11)
- Brazylia (11)
- Australia i Oceania (20)
- Azja (447)
- Tajlandia (59)
- Malezja (3)
- Birma (Myanmar) (52)
- Kambodża (250)
- Indonezja (11)
- Singapur (6)
- Izrael (8)
- Zjednoczone Emiraty Arabskie (3)
- Oman (26)
- Sri Lanka (24)
- Turcja (10)
- Afryka (19)
- Europa (439)
- Hiszpania (Katalonia) (7)
- Hiszpania (27)
- Włochy (29)
- Wielka Brytania (4)
- Francja (15)
- Polska (286)
- Niemcy (11)
- Czechy (10)
- Grecja (36)
- Cypr (16)
- Off-topic
- Wszystkie
Odcinek 17
Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem
Odcinek 17
Rozmowa szesnasta.
Nyaung Shwe, 12. grudnia
- Gdyby nie to fatalne łącze internetowe bylibyśmy zachwyceni tym hotelem, prawda?
- I tymi łożami, każde na dwie i pół osoby, przynajmniej.
- Jakie to miłe zastać pokój, gdzie na łóżkach rozrzucono płatki kwiatków, a ręczniki ułożono w fantazyjne harmonijki.
- Pierwszy raz w życiu widziałem gumowy termofor!
- To na zimne noce. Szkoda, że roznoszono je tak wcześnie i stygły zanim kładliśmy się spać.
- Różnica temperatur między dniem i nocą jest naprawdę zaskakująca.
- Przydały nam się polary i wełniane czapki. Na jeziorze ostro dmuchało lodowatym wiatrem.
- Po zaledwie trzydziestominutowym, ale miłym locie Air KBZ z Nyaung Oo do Heho, z posiłkiem na pokładzie (!) jazdą taksówką do Nyaung Shwe [njaung szłe] nie była zbyt sympatyczna. W upale, bez klimatyzacji.
- Jasne, taksówkarz nie był taki śliczny jak steward na pokładzie samolotu.
- Widziałeś, wszyscy chcieli robić sobie z nim zdjęcie! Wyraźnie sprawiało mu to przyjemność.
- Dlaczego ty sobie nie zrobiłeś?
- Bo nie.
- W drodze do naszego celu – miasteczka Nyaung Shwe nad jeziorem Inle – widok budowanej szosy był dla mnie szokujący.
- Asfalt robiony w wielkich beczkach z palonych przy drodze opon!
- Bardzo dużo ludzi na tej budowie i kobiety ręcznie przenoszące szuter w blaszanych pojemnikach z pryzmy na szosę!
- Ludzie pokryci grubą warstwą pyłu, a nad tym wszystkim piekące słońce, którego nie było widać przez unoszący się pył.
- W końcu po ponad godzinie męczącej jazdy dojechaliśmy na miejsce, do hotelu o ładnej nazwie - Amazing Nyaung Shwe - czyli Zaskakujące Miasto Nyaung Shwe.
- Nazwa hotelu odpowiada rzeczywistości. Miasto oferuje turystom wszystko, czego potrzebują. Ludzie mają pracę, wyglądają na zadowolonych i wydawać by się mogło, że nie dotyczy ich działanie dyktatury.
- Dotyczy. Potwierdziło to kilka krótkich rozmów, które udało nam się przeprowadzić. Mimo trudności językowych.
- Nasz przewodnik po jeziorze i okolicy, a tym samym sternik łodzi, którą pływaliśmy, pan Thun Thun, wiele po angielsku nie potrafił powiedzieć.
- Jednak udało mi się wyciągnąć z niego informacje o ludziach i ich życiu na jeziorze Inle.
- Nie będziesz teraz opowiadał o tym, czego się dowiedziałeś.
- Mógłbym, ale bez oglądania zdjęć, byłoby to okropnie nudne. Odsyłam więc do Internetu, gdzie łatwo można znaleźć najnowsze zdjęcia z Inle Lake[1] i okolicy.
- Jezioro Inle zapewnia byt setkom tysięcy mieszkańców środkowo-wschodniego Myanmaru.
- Efektowna na zdjęciach, ciężka praca wszystkich mieszkańców, zrobiła wielkie wrażenie na mnie. Nie mają dostępu do współczesnych technologii. Źle powiedziane. Technologie to za duże słowo. Pracują stosując metody z XIX wieku.
- Dlaczego tak się dzieje w XXI wieku?
- No właśnie. To zapóźnienie w rozwoju gospodarczym ma wiele powodów. Ten ostatni to zupełna izolacja od reszty świata na życzenie junty woskowej i embargo zachodnich państw w stosunku do Myanmaru.
- Pan Thun Thun mówił, że ponad sto tysięcy ludzi mieszka na wodzie, w domach na palach.
- Na jeziorze są cztery wielkie wsie i kilkanaście mniejszych otaczających te duże. Wsie na wodzie żyją według tych samych zasad społecznych jak wszystkie inne. Mają jedynie jedną trudność w życiu więcej - pod nimi nieprzebrana woda.
- Ci ludzie ciężko pracują, ale mają przecież jakieś rozrywki?
- Jedyną prawdziwą rozrywkę jaką znają mieszkańcy jeziora Inle są dwa doroczne wielkie buddyjskie festiwale na wodzie, które trwają po kilkanaście dni.
- Nie mieliśmy szczęścia trafić na żaden z nich.
- Za to trafiliśmy na wielki targ nad jeziorem, dokąd dotarliśmy po kilkugodzinnej podróży łodzią, a potem wąskimi kanałami obok pływających ogrodów.
- To nie ogrody, ale pola uprawne na wodzie.
- Ziemia do uprawy tych pół to muł wydobywany ręcznie z dna jeziora.
- Wyglądało to jak jakaś praca niewolnicza.
- Wyglądają na pogodzonych z losem.
- Przecież nie mają wyjścia.
- Nie do końca rozumiem jak sobie radzą z nieczystościami. Wydaje się, że wszelkie odchody, nawet świń hodowanych w takich boksach na palach, spadają prosto do wody.
- Tuż obok odbywa się pranie, kąpiele i zabawy dzieci w wodzie.
- Woda wygląda na czystą i nic nie śmierdzi.
- Trzeba było wypytać pana Thun Thuna.
- Za słabo rozumiał mój angielski. Za to pan Thun Thun potrafił sprytnie podpływać blisko pracujących rybaków, abyśmy mogli zrobić efektowne zdjęcia.
- Przeszkadzaliśmy im w pracy.
- Już o tym rozmawialiśmy. Turyści są bezwzględni. Muszą mieć swoje pamiątki…
- Przyznaję, że zrobiłeś piękne zdjęcia rybaków…
- … którzy do wiosłowania używają jednej nogi. Na drugiej stoją na krańcu łódki, a tamtą „oplatają” wiosło, którym napędzają i sterują łódź.
- Ręce muszą mieć wolne, bo zarzucają lub ściągają nimi sieci.
- Obserwowanie tych rybaków podczas pracy jest przeżyciem estetycznym, bo oprócz barw i oryginalności strojów ich ruchy przypominają balet na wodzie.
- Ty też kupiłeś sobie taki strój.
- Nie przesadzaj. Kupiłem tylko męski sarong, który nazywa się tutaj longyi [loundżi]. Jest to cylindrycznie zszyty dwumetrowy materiał o długości, która sięga od pasa do stóp. Zawiązuje się go w pasie w specjalny sposób, robiąc węzeł, w którym można nawet trzymać pieniądze.
- Do tego absolutnie wszyscy noszą klapki – japonki. Nigdy ich nie gubią, co mnie zadziwia.
- W tym klimacie nie są potrzebne żadne inne buty.
- W tym klimacie wszystko odbywa się pod gołym niebem.
- Prawie gołym, bo zawsze coś nad głową jest zawieszone. Nawet u mojego fryzjera.
- Ta komórka jakoś tam nawet przypominała salon fryzjerski.
- Ty nie miałeś odwagi tam się ostrzyc.
- Za to miałem frajdę przyglądając się jak mu szło z tobą.
- Głównie rozmowa. Nie znał ani słowa po angielsku, a bardzo chciał mnie o wszystko wypytywać.
- Co chciał wiedzieć?
- Czy mam żonę.
- Ciekawe, co mu powiedziałeś.
- Najpierw, że nie. Potem zapytał kim ty jesteś wskazując cię palcem.
- Ciekawski.
- Jak to fryzjer. Powiedziałem: mąż. Przez chwilę milczał, a potem ze śmiechem: Nie. Nie. Syn?
- Wytłumaczyłeś mu tę drobną różnicę?
- Nie, zostawiłem go w niepewności.
- Może dlatego tak cię ostro przyciął!
[1] Lake Inle