- Ameryka Północna (103)
- Stany Zjednoczone (87)
- Kanada (16)
- Ameryka Środkowa (48)
- Meksyk (48)
- Ameryka Południowa (11)
- Brazylia (11)
- Australia i Oceania (20)
- Azja (447)
- Tajlandia (59)
- Malezja (3)
- Birma (Myanmar) (52)
- Kambodża (250)
- Indonezja (11)
- Singapur (6)
- Izrael (8)
- Zjednoczone Emiraty Arabskie (3)
- Oman (26)
- Sri Lanka (24)
- Turcja (10)
- Afryka (19)
- Europa (439)
- Hiszpania (Katalonia) (7)
- Hiszpania (27)
- Włochy (29)
- Wielka Brytania (4)
- Francja (15)
- Polska (286)
- Niemcy (11)
- Czechy (10)
- Grecja (36)
- Cypr (16)
- Off-topic
- Wszystkie
Odcinek 20
Obłaskawiając Życie. Moje rozmowy z Adrianem
Odcinek 20
Rozmowa dziewiętnasta.
Singapur, 17. grudnia
- Chciałbym dokończyć naszą rozmowę o Andrzeju. Również dlatego, abyśmy raz na zawsze zamknęli ten temat, skoro nadal jest on dla ciebie taki trudny. Przecież minęło dwadzieścia lat od waszego rozstania!
- Ujmę to trochę żartobliwie: Widzisz, jaki jestem pamiętliwy! Masz rację. Może dzięki naszym rozmowom nie będę już do tego wracać. Nawet w myślach!
- Mnie to nie przeszkadza, chyba sporo wiem o waszym związku i wiem również, jaki był trudny. Dla was obu. Nikogo tu nie osądzam.
- Po naszym rozstaniu, Andrzej wyjechał do sanatorium, a wrócił tuż przed świętami Wielkanocnymi. Zadzwonił do mnie prosząc o spotkanie.
- Przecież miało być NIGDY.
- Tak, ale śmierć mojej mamy w czasie, kiedy Andrzej był poza Szczecinem, trochę mnie, nazwijmy to, rozregulowała. Postanowiłem spotkać się z nim, bez żadnych oczekiwań. Może jakaś nadzieja we mnie tkwiła. Nie wiem.
- Wróciłbyś?
- Nie wiem. W każdym razie, to co mnie spotkało w domu Andrzeja, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
- Nie mogę się doczekać.
- Andrzej był trzeźwy. Zapomniałem powiedzieć, że zdarzyło to się w Wielki Piątek. Do dziś nazywam ten dzień moją Golgotą.
- Biczował cię i w końcu ukrzyżował!
- Dziś już pozwalam ci żartować. Ale dla mnie wtedy to nie były żarty. Na zimno, na spokojnie zaatakował mnie, że jedyną dobrą rzeczą, jaką zrobił w życiu było zerwanie ze mną, uwolnienie się.
- Uwolnienie się od ciebie, czy od czegoś?
- Nie wiem. Powiem w skrócie. Dowiedziałem się wtedy, jakim jestem monstrum niszczącym wszystko i wszystkich wokół siebie. Jakim potwornym jestem egoistą i niewdzięcznikiem. Jakim okropnym jestem człowiekiem, który nie szanuje niczyich uczuć.
- Może było coś w tym prawdy?
- Nawet, gdyby było. Nie zasługiwałem na taki rachunek sumienia zrobiony przez niego. Chciał, abym cierpiał. Chciał, aby moje cierpienie nie było mniejsze od jego. Chciał zadać mi ból i to mu się udało. Moja Golgota dopełniła się.
- Koniec?
- Nie! Wysłuchaj jeszcze trochę tych żalów.
- Dobrze. Sam zacząłem. Ale zróbmy przerwę. Trochę mnie to wszystko przygniata..
- Przepraszam. Nie to było moją intencją. Opowiadam ci to, bo chcę, abyś zrozumiał, dlaczego tak potoczyło się moje życie i jakie znaczenie miało dla mnie spotkanie ciebie.
- O mnie będziemy rozmawiać? Poznałeś mnie…, poczekaj, niech pomyślę. Poznaliśmy się siedem lat po waszym rozstaniu się, zgadza się?
- Zgadza. O tak! Będziemy rozmawiać o tobie! Wszystko po kolei. Teraz ci powiem, że bez moich wcześniejszych doświadczeń nasz związek, który dzisiaj liczy sobie ponad dwanaście lat, nie miałby szans na przetrwanie.
- A moje doświadczenia się nie liczą?
- Liczą. Porozmawiamy i o nich.
- Już się boję.
- Na razie cieszmy się Singapurem.
- Byłem bardzo zmęczony po krótkim, dwugodzinnym locie z Bangkoku.
- Linia lotnicza Cathay Pacific robiła wrażenie, że zapewnia miłą obsługę, jednakże ...
- Tak, to była niemiła niespodzianka.
- Ogromny samolot Boeing 777 zapełnił się szybko. Ilu było tych Chińczyków w naszej sekcji samolotu?
- Ze stu.
- Wszyscy się znali i wyglądali na szalenie zaprzyjaźnionych. Wszyscy sobie nawzajem we wszystkim pomagali i wszyscy głośno (bardzo głośno) ze sobą rozmawiali. Najchętniej z przeciwległych końców kabiny samolotu.
- Szlag mnie trafiał, że obsługa nie reagowała, gdy nie mogli dogadać się (dowrzeszczeć), gdzie kto ma siedzieć. A potem już było tylko gorzej.
- Przeziębienie z powodu klimatyzacji ustawianych wszędzie w Bangkoku na około 15 stopni, spowodowało, że w samolocie potwornie rozbolała mnie głowa.
- Mnie też.
- Ten hałas i jazgot wykończył nas kompletnie.
- Jakąś tam rekompensatą okazał się w Singapurze hotel z grupy tzw. butikowych.
- To specjalna klasa jakości, tyle że za naszą cenę (bez śniadania) mogliśmy dostać gustowną komóreczkę. Z piękną łazienką Internetem szalejącym z prędkością huraganu. Poza tym cisza i spokój!
- W życiu nie wiedziałem tak praktycznie urządzonego pokoju o powierzchni sześciu metrów kwadratowych! Tam było wszystko, co jest potrzebne do odpoczynku.
- Bez uczucia klaustrofobii.
- Może to wielkie łoże zajmujące dwie trzecie pokoju, na podwyższeniu robiło takie fajne wrażenie?
- A może kolory ścian i mebli, a także obrazy na ścianach?
- Pokoik super, a łazienka z najwyższej półki.
- Nie uważasz, że po stosownym odpoczynku w hotelu, nasz wieczorny wypad do miasta był bardzo udany?
- Jak zwykle Chińska Dzielnica robi wrażenie.. Trudno ją opisać w sposób oryginalny, ale na pewno tyle "chińszczyzny" w jednym miejscu wcześniej nie widziałem!
- I te ceny!
- Nie będziemy rozmawiać o pieniądzach. Chcę tylko powiedzieć tylko, że ceny znacznie przekraczają nasze możliwości, a więc dobrze, że już w poniedziałek lecimy na Bali!
- To ulewa nie pozwoliła nam na spokojne zwiedzanie "naszej" dzielnicy arabskiej i hinduskiej. Deszcz zatrzymał nas pod arkadami naszego hotelu przez prawie godzinę.
- A kolejna ulewa kazała nam pobyć w naszym miłym pokoiku. Myślę, że dobrze ten czas wykorzystaliśmy.
- Rewelacyjnie! Wieczorem z Johnem w największej dzielnicy handlowej Singapuru - Okolic znanej ulicy Orchard[1] (Po polsku Sadowej, choć sadów tam nie ma, bo plantacje owocowe, pieprzowe i muszkatołowe skończyły się tam w XIX wieku) też miał swój urok, prawda?
- Joy, singapurski Chińczyk, odpowiedział na moje ogłoszenie na PlanetRomeo, które umieściłem wcześniej zapowiadając nasz przyjazd do Singapuru.
- Bardzo się starał, aby pokazać nam galerie handlowe w ilościach przekraczających zdrowy rozsądek.
- W Singapurze wszystko jest inne niż w reszcie świata: większe, nowsze, nowocześniejsze, bardziej kolorowe, bogatsze, czystsze i bardziej zatłoczone.
- Chcieliśmy kupić tableta Samsunga, bo wydawało nam się, że tutaj ceny powinny być niższe.
- Ambitnie prowadził nas do działów z elektroniką i chciał pokazać, że w Singapurze można kupić absolutnie wszystko.
- Prawie mu się udało. Mimo tropikalnej ulewy, w świetle milionów migających kolorowych reklam bożonarodzeniowych, przebiegaliśmy wzdłuż i wszerz ulicy Orchard. Mieliśmy parasole, ale i tak przemokłem do majtek.
- Jeden parasol na trzech! Przynajmniej dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że ociekający wodą przyrząd należy przed wejściem do galerii włożyć do jednego z foliowych woreczków, które wiszą na stojaku przy wejściu.
- Mówiłeś o porządku i czystości w tym mieście. Nie spodziewałem się, że spotka mnie tam niemiła przygoda. Nie spodziewałem się przeszkód na chodniku, więc z uwagą przyglądałem się detalom architektonicznym w dzielnicy arabskiej, gdy nagle prawie nie zniknąłem pod ziemią.
- Autentycznie, zniknąłeś mi z pola widzenia!
- Wpadłem w dziurę na środku chodnika raniąc sobie do krwi obie nogi. Na szczęście obyło się bez złamania.
- Szok! W poprzek chodnika przebiegała betonowa rynna do odprowadzania deszczówki, o szerokości dwudziestu i głębokości około trzydziestu centymetrów!
- Gdy o tym myślę teraz, uważam, że powinniśmy wezwać policję, aby udokumentować zdarzenie, a potem dochodzić odszkodowania!
- Teraz mi to mówisz!
- Było, minęło. Na koniec tamtego dnia poszliśmy z Joyem na drinka do baru niedaleko naszego hotelu.
- Jak się nazywał ten drink, który zamówiłeś ku wielkiemu zdziwieniu kelnerki.
- Barman osobiście mi go przyniósł do stolika pytając, czy na pewno wiem, co zamówiłem.
- Co to za szaleństwo?
- To się nazywa graveyard czyli cmentarz. Zawiera: rum, wódkę, dżin, tequilę i whisky. Wszystko to w małych ilościach, a szklankę dopełnia się ciemnym piwem, np. guinessem.
- Joy i ja patrzyliśmy, czy przeżyjesz.
- Bez przesady. Moja polska głowa nie z takimi rzeczami dawała sobie radę. A mocny drink był mi tego dnia szczególnie potrzebny.
- Czy potrzebna nam była ta rozmowa z Joyem?
- Uważam, że bardzo. Najpierw posłuchał naszej historii, którą się zachwycił i stwierdził, że nie spotkał w swoim życiu takiego przypadku.
- To my już stanowimy „przypadek”?
- Tacy jesteśmy przykładowi!!
- Nasz przewodnik po Singapurze wyglądał na faceta bez kompleksów, a jednak…
- Po kilku drinkach mówił o nich otwarcie. Po raz kolejny rozmawialiśmy o tym, co jest ważne, co się liczy w świecie gejowskim.
- Od zawsze wiadomo, że liczy się młodość, uroda, no i pieniądze!
- Co to znaczy „uroda” dla gejów?
- Piękna sylwetka, zadbane wysportowane ciało, dobre markowe ciuchy i te rzeczy.
- O niczym nie zapomniałeś?
- Tak, tak. Rozmiary też mają znaczenie.
- Rozmiar klatki piersiowej, bicepsów, szerokość barów …
- Wymieniaj dalej.
- No dobrze. Tak zwany pakiecik też się liczy.
- No cóż, świat lubi stereotypy.
- Im większy stereotyp, tym lepszy, chciałeś powiedzieć?
- Co kto lubi.
- Wróćmy do Joya. Obiektywnie rzecz ujmując nie jest szczególnie przystojny. Jest miły i mimo początkowego skrępowania okazał się całkiem interesujący.
- Czułem, że chce się z nami czymś podzielić, że coś w nim siedzi, co go dręczy i chciałby to jakoś zweryfikować z nami.
- To prawda. Ten problem dla niego to jego wiek (45 lat), niski wzrost i brak „rzucającej się” w oczy urody.
- A to go ogranicza i hamuje w poszukiwaniach partnerów. Niekoniecznie na stałe.
- Mówił, że jest gotowy na związek.
- Brak urody nadrabia „pakowaniem” w siłowni, aby imponować sylwetką.
- Pewność siebie daje mu dobra praca i gwarancja stałych, wysokich dochodów.
- Czego oczekiwał od rozmowy z nami?
- Tego, co uzyskał. Zaprzeczenia, że jest bez szans. Potwierdzenia, że ma do zaoferowania sobą więcej aniżeli tylko szeroką klatę i kasę. Że jest interesującym człowiekiem, że osobowość jest ważniejsza od tego, co widać na zewnątrz.
- Mówiłeś mu to szczerze?
- Ty potwierdzałeś, że mam rację. Rozstał się z nami w dobrym nastroju.
- Muszę ci się do czegoś przyznać.
- Dawaj.
- Żegnając się z nami szepnął mi do ucha, że nie odmówiłby zaproszenia do naszego pokoju.
- I…?
- Pożegnał się szybko. Następny dzień był dla mnie o wiele ciekawszy.
- Wykorzystując zadziwiającą przerwę w opadach deszczu szybko udaliśmy się w kierunku trzech wież połączonych na szczycie ogromną strukturą przypominającą statek. Budynek ten fascynuje swoją niezwykłą architekturą już od momentu wjazdu do miasta. Znajduje się nad zatoką - jednym z wielu miejsc rekreacji singapurczyków.
- Tu naprawdę czuje się i widzi zaawansowane technologie XXI wieku.
- Marina Bay Sands[2], bo o tym mówimy, powstała nad Zatoką Singapurską jako wielki kompleks hotelowo-rozrywkowy. Podobno jest to najdroższe wolnostojące kasyno, którego budowa pochłonęła osiem miliardów dolarów.
- Warto zajrzeć do Internetu…
- Warto też zobaczyć na żywo jeden z najbardziej znanych hoteli na świecie Hotelu Raffles[3], który jest singapurskim punktem rozpoznawczym. Trochę historii: Powstał w 1887 jako hotel w epoce kolonialnej, ma wielką historię i jest znany ze swojej architektury i wystroju z tamtego okresu, luksusowych apartamentów i znakomitej kuchni oraz ze zdobytego przez wszystkie te lata ogólnoświatowego uznania.
- Mimo iż wiele z pięknych części tego hotelu dostępna jest tylko dla jego bogatych gości, udało się nam strzelić kilka zdjęć...
- Dlaczego nie chciałbyś w nim się zatrzymać na pobyt?
- Bardzo bym się źle w nim czuł!
- A ja wręcz przeciwnie.
- Ale nie przeprowadzimy się tutaj, co?
- Nie kpij sobie ze mnie. Wystarczą mi nasze luksusy w hotelu Sułtan.
[1] Orchard Street Singapore
[2] Marina Bay Sands Singapore
[3] Raffles Hotel
[4] Orchard Street Singapore
[5] Marina Bay Sands Singapore
[6] Raffles Hotel